środa, 23 sierpnia 2017

Chapter 6.

Dziewczyna upiła łyk soku pomarańczowego, próbując załagodzić panoszące się w moim żołądku mdłości.
„Mówiłam ojcu, żeby nie zamawiał tych cholernych owoców morza”, pomyślała z irytacją spoglądając na nieszczęsne przegrzebki spoczywające na moim talerzu.
Rozejrzała się. Bogaci biznesmeni, ich piękne żony, kochanki. Elitarne towarzystwo. W tym momencie szczerze zwątpiła, czy na pewno przegrzebki są powodem jej mdłości.
Przeniosła wzrok na ojca i Kathryn zajętych rozmową. Jakby jej nie było. Czyli jak zawsze. Nie miała odwagi spojrzeć na Liama. Za każdym razem, gdy na nią patrzył, ogarniała ją panika. Miała wrażenie, że widzi zdecydowanie więcej, niż chciała pokazać, i to ją przerażało.
— Wszystko w porządku, Elisabeth? — zapytał, zwracając na dziewczynę uwagę pozostałej dwójki.
— Tak, jasne — odparła szybko, mimo że skręcało ją w żołądku.
— Jesteś blada — stwierdził z lekką troską.
— Jest dobrze.
Nie chciała, żeby ani Kathryn, ani ojciec patrzyli na mnie z tym zmartwieniem w oczach. Tak naprawdę nie zależało jej na ich trosce. Nie chciała też, żeby próbowali ją wciągnąć w rozmowę pytaniami o przyszłość, szkołę, Camerona…
— Chciałam ci pogratulować ukończenia szkoły — powiedziała blondynka nader uprzejmym tonem.
„No właśnie. Tylko ukończenia”, przemknęło jej przez głowę.
— Dziękuję — odchrząknęła.
— Jakie plany dalej? Studia? — wypytywała kobieta. — Słyszałam, że wspaniale ci poszły egzaminy.
— Kwestia szczęścia — odparła. — A z takim świadectwem nigdzie mnie nie przyjmą — wyznała szczerze. Nie zamierzała się zwierzać nowej partnerce ojca. Raczej ją zwyczajnie od siebie odstraszyć dosadnością. Nagle mdłości okazały się nie do zniesienia. — Przepraszam — rzuciła, po czym pobiegła w stronę toalet. Wpadła do kabiny. Nie zdążyła nawet jej zamknąć na klucz. Zwymiotowała wprost do sedesu, po czym wytarła usta papierem toaletowym i spuściła wodę. Usiadła na zimnej podłodze, opierając się o ścianę. Czuła się lepiej, ale była potwornie zmęczona. Przymknęła oczy, gdy nagle usłyszała nad głową zmartwiony głos Liama:
— W porządku?
— To damska toaleta — odparła, nie otwierając oczu. Wtem poczuła na swoim policzku delikatną dłoń mężczyzny. Poczuła ciepło. Nie chciała się tak czuć
— Elisabeth! — Delikatnie potrząsnął jej policzkiem, chcąc sprawdzić, czy dziewczyna jest świadoma.
— W porządku, nie denerwuj się. To tylko te cholerne przegrzebki — odparła, patrząc w jego błyszczące oczy, które w tym momencie wyrażały zdenerwowanie. — Już mi lepiej. Zabierz mnie do domu — szepnęła błagalnie. — Nie chcę tej konfrontacji z ojcem, że odstawiam szopki.
— Jasne. — Uśmiechnął się nieznacznie, po czym przygryzł wargę. Zawsze tak robił, gdy do głowy przychodziło mu coś w jego mniemaniu głupiego. — Wymykamy się?
Elisabeth uniosła kąciki warg.
— No jasne.
Szatyn podniósł się, po czym podał dziewczynie dłoń, pomagając jej wstać. Wyszli szybko, a następnie udali się do jego samochodu. Wsiedli do niego. Elisabeth zapięła pasy, a następnie oparła wygodnie głowę o zagłówek. Oczy same jej się zamknęły. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła.
Liam natomiast wciąż myślał nad tym, co wydarzyło się tego wieczoru. Ukradkiem wciąż obserwował dziewczynę. Uśmiechała się do Kathryn, była uprzejma, a jednak ciągle mu coś nie grało. Jakby wyczuwał w tym wszystkim… fałsz? Zakłamanie? Spostrzegł, że dziewczyna z pogardą obserwowała wszystkich bogatych ludzi, którzy ich otaczali. Ale dlaczego? Była dosadna w słowach, lecz czy nie stanowiło to tylko swego rodzaju obrony?
Mężczyzna przeczesał palcami włosy. Im dłużej myślał o tej dziewczynie, tym więcej pytań go nurtowało, na które chciał poznać odpowiedź. Elisabeth Turner skrywała tak wiele sekretów…
„To córka Aarona, uspokój się”, wmawiał sobie, bębniąc miarowo palcami w kierownicę. „Odwieziesz ją i więcej się nie zobaczycie”.
Spojrzał na spokojną twarz dziewczyny. Była taka niewinna, gdy spała – nie musiała robić min, niczego nie udawała.
Zatrzymał się pod sporych rozmiarów domem Turnerów. Następnie, okrążywszy samochód, otworzył drzwi od strony pasażera, odpiął Elisabeth pasy i wziął ją ostrożnie na ręce. Zatrzasnął je kolanem, po czym podszedł do furtki i nacisnął przycisk domofonu. Szczęście, że w domu świeciło się światło.
— Posiadłość pana Turnera, słucham — odezwał się głos po drugiej stronie ze wschodnim akcentem.
— Dobry wieczór, ja… nazywam się Liam Payne. Przyprowadziłem Elisabeth.
Furtka zabrzęczała, a wtedy pchnął, aż się otworzyła. Przeszedł do drzwi, w których stanęła niska, szczupła kobiecina, której czarne włosy spięte były w koka z tyłu głowy.
— Co jej się stało? — zapytała przerażona.
— Nic. Śpi — odparł Liam szeptem.
— Proszę, niech pan wejdzie. — Wpuściła mężczyznę do środka. — Jak do tego doszło? Przecież panienka miała być na kolacji z panem Aaronem.
— To długa historia. Pokazałaby mi pani, gdzie jej pokój?
Swietłana wskazała szatynowi odpowiednie pomieszczenie, gdzie odłożył bezwładne ciało dziewczyny na łóżko i przykrył. Wymamrotała coś niezrozumiale.
— Sh… — uspokoił ją. — Śpij.
— Liam, ja… dzięki — odparła na wpół przytomna.
— Nie ma za co. Dobranoc, śpij.
— Dobranoc.
Wychodząc z jej pokoju, nie czuł się wcale w porządku. W porządku wobec siebie, wobec Aarona, nawet wobec Elisabeth.
„Co jest nie tak?”.
Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim. ☺

poniedziałek, 7 marca 2016

cóż

Po tak długiej przerwie ta informacja nie może być inna. Jeżeli ktokolwiek jeszcze tu jest, informuję, że to fanfiction końca raczej nie doczeka. Nie napisałam niczego od bardzo dawna, więc nie sądzę, że uda mi się tę opowieść dokończyć. Od niedawna jednak planuję coś nowego, czym mam nadzieję się przełamię i jeżeli uda mi się to skończyć, to to opublikuję. Na razie zachęcam do śledzenia mojego profilu na wattpadzie, tam na pewno się wszystko pojawi. ☺

Dziękuję za wszystko. ♥

sobota, 19 grudnia 2015

Chapter 5.

— Halo? — odezwała się.
— Elisabeth? Mogę mieć do ciebie ogromną prośbę?
— Nie możesz.
— Nie bądź złośliwa.
— Dobra, tato, mów — jęknęła zniecierpliwiona.
— Za dwie godziny mam ważną konferencję, a nie zabrałem dwóch bardzo potrzebnych teczek. Mogłabyś mi je przywieźć? Masz pieniądze, zamów taksówkę.
— A nie mógłbyś... no nie wiem... poprosić któregoś ze swoich ludzi? Mnóstwo ich tam siedzi.
— Wszyscy są zajęci przygotowaniami do tej konferencji. Elisabeth, nie kłóć się, błagam.
— Okay — westchnęła. — Zaraz będę w domu, tylko powiedz mi, które to teczki.
— Dwie granatowe, leżą na biurku.
— Okay.
Już miała się rozłączyć, gdy powstrzymał ją głos ojca:
— Elisabeth?
— Co?
— Dziękuję — usłyszała ciepły głos ojca, co na moment ją rozmiękczyło.
— Spoko.
Rozłączyła się, po czym od razu zadzwoniła po taksówkę.
Kilka minut później dotarła do domu, a następnie weszła do gabinetu ojca. W powietrzu stale unosił się zapach dymu wypalanych cygar, kawy i papieru. Szybko odnalazła potrzebne teczki i wyszła przed dom. Taksówka podjechała po kilku minutach. Elisabeth wsiadła do niej, podała mężczyźnie na przednim siedzeniu adres. Droga mijała dość powoli, miasto było zatłoczone. Po pół godziny dość nerwowej jazdy dotarli na miejsce. Dziewczyna zapłaciła, wysiadła, po czym energicznym krokiem weszła do budynku sporej korporacji. Wsiadła do windy, po czym wcisnęła „41”, bo na tymże piętrze znajdowało się biuro jej ojca. Wyszła z niej, po czym rozejrzała się. Na lewo coś w stylu poczekalni, szklany stolik, brązowe, skórzane kanapy, naprzeciwko biurko asystentki, po prawej stronie od biurka korytarz prowadzący do kolejnych biur. Podeszła do asystentki imieniem Holy, po czym zapytała:
— Tata jest wolny? Miałam mu przynieść te teczki. — Nieznacznie uniosła przedmioty trzymane w dłoni.
— Poczekaj chwileczkę.
Brunetka wystukała numer na klawiaturze telefonu stacjonarnego, po czym podniosła słuchawkę i przyłożyła ją do ucha.
— Panie Turner, przyszła córka… Tak, w porządku, przekażę.
Odłożyła słuchawkę.
— Pan Aaron mówi, żebyś poczekała chwilkę i że do ciebie przyjdzie.
— Okay — odparła Elisabeth, odchodząc lekko poirytowana. Najpierw chce, żeby mu przywiozła teczki, bo to sprawa życia i śmierci, a teraz każe jej czekać.
Zajęła miejsce na kanapie, zakładając na nogę i przyglądała się pomykającym ludziom. Winda w kółko się otwierała i zamykała. Nagle zobaczyła Liama Payne'a we własnej osobie. Nie zdziwiło ją to jakoś specjalnie, acz odwróciła szybko wzrok, lekko się pesząc. Złapała się na myśli, że bardzo dobrze mu w tym granatowym garniturze, który wręcz doskonale na nim leżał. Miała nadzieję, że mężczyzna przejdzie dalej, nie zauważy jej, jednak wszystkie jej nadzieje zostały rozwiane, gdy usłyszała tuż obok siebie:
— Elisabeth?
Odwróciła głowę gwałtownie.
— Dzień dobry — odparła, nie wiedząc, jak się zachować.
— Dzień dobry? — skrzywił się. — Błagam, nie sprawiaj, że czuję się staro.
Uśmiechnęła się.
— W takim razie powiedz mi, co tu robisz? — spytał mężczyzna.
— Czekam na ojca, bo jest na razie zajęty, a miałam mu przywieźć te teczki. Uniosła nieznacznie przedmioty.
— Och, ja też do niego, ale skoro jest zajęty… mogę poczekać z tobą?
— Proszę.
Liam zajął miejsce naprzeciwko dziewczyny, przyglądając się jej ukradkiem. Wyglądała dość inaczej niż za pierwszym razem, kiedy się widzieli: zdecydowanie jaśniejsze ubrania, za to mocniejszy makijaż. Spojrzał na zegarek, próbując pozbyć się myśli, że dużo lepiej wyglądałaby bez niego.
— Znowu się widzimy — zagadnął szatyn. — Chciałem ci podziękować.
— Mnie? A za co? — zdziwiła się, poprawiając się niespokojnie na fotelu.
— Nie zbagatelizowałaś mojej prośby, przekazałaś ojcu wszystko, o co cię prosiłem. To się ceni.
— To nic takiego.
— Przeciwnie. W biznesie lojalność to podstawa, a naprawdę rzadko się ją spotyka.
Minęła chwila ciszy, po której Elisabeth przypomniała sobie o porannej rozmowie.
— Wiesz może, co odwaliło mojemu ojcu z tą dzisiejszą kolacją? — wypaliła prosto z mostu.
— Nie mówił ci? — Szatyn zmarszczył brwi w zdziwieniu.
— Trochę, ale wciąż nie rozumiem, dlaczego musi być nas aż czworo.
— To trochę skomplikowane. Współpraca mojej firmy i twojego ojca zaczęła się jakieś dwa i pół miesiąca temu. Początkowo załatwiałem wszystko osobiście, ale potem byłem zbyt zajęty, dlatego moja bliska współpracowniczka, Kathryn, pośredniczyła między mną a twoim tatą. Dzisiaj na tej kolacji mamy we trójkę uczcić sfinalizowanie kontraktu, a twój ojciec dodatkowo chciał przedstawić Kathryn tobie, bo w pracy między nimi zaiskrzyło i coś się najwyraźniej z tego rozwinęło. Tylko nie mów ojcu, że wiesz to ode mnie.
„Brzmi… logicznie”, pomyślała Elisabeth, pocierając nos palcami wskazującymi, po czym odgarnęła włosy do tyłu. Dopiero wtedy Liam dostrzegł srebrny łańcuszek z wisiorkiem w kształcie listka, który wtulony był w zagłębienie szyi szatynki. Znów poczuł się co najmniej dziwnie. Aaron Turner dość często po kilku szklaneczkach whisky żalił się na córkę sprawiającą problemy, dlatego wiedział o niej dosyć dużo. Gdy spotkali się po raz pierwszy, zobaczył drobną, niepozorną dziewczynę ze smutnym wyrazem twarzy i smętnie opadniętymi kącikami ust. Tak… pod agresywnym makijażem Elisabeth Turner skrywała w jego mniemaniu niejedną tajemnicę, czego najwyraźniej zapracowany ojciec nie potrafił dostrzec.
— Okay… — wymamrotała po chwili.
— Uśmiechnij się, Kathryn jest miła — odparł. — Na pewno będzie dobrą macochą.
— Taa… — westchnęła Elisabeth, spoglądając na mężczyznę. Jego ciepłe spojrzenie dodało jej otuchy, choć nie przyznałaby się do tego nawet przed samą sobą. — O ile po tygodniu nie zechce się wprowadzić i nie wyssie z ojca życia i pieniędzy, tak jak ostatnia – Bethany.
— Co to, to nie — zaśmiał się. — Ręczę za nią, to moja pracownica.
W tym momencie za plecami szatyna Elisabeth dostrzegła pędzącego w ich stronę z radosną miną Aarona Turnera.

Nie wiem, co mogłabym napisać. Zapewne czekacie na rozwinięcie akcji i nastąpi ono... bardzo niedługo. ☺
Następny rozdział powinien się pojawić niedługo. ♥

wtorek, 8 grudnia 2015

Chapter 4.

Przez kolejny tydzień Elisabeth poprawiła wszystkie oceny i była to chyba jedyna pozytywna rzecz, jaka jej się przytrafiła. Rozmów z ojcem unikała, jak się dało, zresztą ze znajomymi też. O ile wcześniej była zamknięta w sobie, tak po rozstaniu z Cameronem zamknęła się na dobre. Nie przeżywała tego jak typowa nastolatka: płakaniem w poduszkę i żaleniem się przyjaciółkom. Przeciwnie. Nie potrafiła uwolnić ani jednej łzy spod powiek, a znajomych unikała. Czuła się przez to, jakby nie miała serca albo – co gorsze – jej własne składało się wyłącznie z kamienia. Przeklinała fakt, że nie potrafi się tak po prostu rozbeczeć, oczyścić z żalu łzami. Czasem czuła ścisk w klatce piersiowej, kiedy wspominała delikatny dotyk chłopaka, ale wszystko mijało bardzo szybko. Zbyt szybko. Nie płakała. Po prostu nie umiała.
Tamtego dnia nikogo nie było w domu, choć Elisabeth o tym nie wiedziała i gdy usłyszała dzwonek do drzwi, niespecjalnie się nim przejęła, wciąż leżąc na brzuchu i bawiąc się brzegiem poduszki. Zorientowawszy się, że nikt nie zamierza otworzyć, a osoba za drzwiami nie zamierza odpuścić, niechętnie zwlokła się z łóżka, po czym niespiesznie zeszła na dół i otworzyła. Głos jej uwiązł na moment w gardle, gdy w człowieku stojącym przed drzwiami rozpoznała szatyna z restauracji.
— Dzień dobry... — przywitał się nieco zakłopotany. — Czy znajdę tutaj Aarona Turnera?
— Aktualnie nie — odparła dziewczyna. — Gdzieś wyjechał. Jestem jego córką, coś przekazać?
— Nazywam się Liam Payne. — Podał jej rękę. Uścisnęła ją.
— Elisabeth Turner.
— Dlaczego mam wrażenie, że gdzieś już to słyszałem? — Zmrużył oczy w zamyśleniu.
— Jesteś fanem Disneya zapewne — odparła dziewczyna, jakby najnaturalniejszą rzeczą na świecie było, że około trzydziestoletni facet uwielbia jakieś magiczne opowiastki nie z tego świata w wersji filmowej.
— Zgadłaś, ale skąd to wiesz? — zdziwił się.
Dziewczyna westchnęła rozbawiona.
— „Piratów z Karaibów” znasz? Stąd zapewne z nasz Elizabeth Turner. Z tą różnicą, że moje imię pisze się „s”.
Mężczyzna zaśmiał się.
— Faktycznie. Racja.
— Mam coś przekazać ojcu? — zapytała dziewczyna.
— No tak. Przekazałabyś tylko swojemu ojcu moją wizytówkę i powiedziała, że byłem? Od dwóch dni próbuję się z nim skontaktować, ale w biurze go nigdy nie ma, a do jego sekretarki nie mam zaufania. — Liam wyciągnął z kieszeni czysto zadrukowany kawałek papieru i podał go dziewczynie, która go obejrzała. Przedstawiał kilka numerów telefonów, nazwisko mężczyzny, adres i logo firmy produkującej napoje izotoniczne. Elisabeth niewiele wiedziała o pracy swojego ojca; właściwie tylko tyle, że jego firma zajmuje się produkcją na szeroką skalę obuwia i odzieży sportowej. Ale współpraca z korporacją produkującą napoje izotoniczne wydała jej się nawet logiczna, a Liam Payne bardzo miły, więc nie wzbudziło to w niej żadnych podejrzeń. Może poza faktem, że sam szef owej firmy pofatygował się do prywatnego domu Aarona Turnera tylko po to, by się z nim skontaktować. — A tak w ogóle... — zaczął nagle, mrużąc lekko oczy z zamyślonym wyrazem twarzy — nie widzieliśmy się już wcześniej przypadkiem? — spytał. — Nie mam pamięci do twarzy, ale tak jakoś...
— Nie wiem — zaśmiała się nerwowo. W przeciwieństwie do szatyna bardzo wyraźnie pamiętała ich pierwsze spotkanie.
— No nic, nieważne.
Mężczyzna pożegnał się krótko, po czym odjechał swoim czarnym samochodem. Elisabeth przez chwilę przyglądała się wizytówce, po czym wyjęła telefon z kieszeni i wysłała ojcu esemesem nazwisko i numer Liama. Nie odpisał. Coś dziewczynę podkusiło. Zapisała ten numer. Następnie udała się do sypialni, włożyła słuchawki do uszu i przymknęła oczy, wsłuchując się w kojący głos Kurta Cobaina.
* * *
— Zadzwoniłeś do tego pana Payne'a? — spytała. „Liama”, przemknęło jej przez głowę. Usiadłszy przy kuchennej wyspie, chwyciła z talerza kanapkę i zaczęła ją jeść. Była sobota, godzina 9:00 rano. Nie miała żadnych planów, oprócz zwyczajnego lenienia się, byle tylko wymigać się od spotkania ze znajomymi. Ewentualnie wyjdzie gdzieś sama, jeśli upały w domu okażą się nie do zniesienia.
— Zadzwoniłem — odparł pan Turner. — Jestem trochę zdziwiony, że aż tak bardzo mu zależało, że przyjechał tutaj. W zasadzie zostały nam ostatnie szczegóły kontraktu do omówienia. Pewnie nie mógł się dodzwonić do Kathryn. Umówiliśmy się na dzisiaj wieczór. Pójdziesz ze mną.
— Przepraszam, co? — Dziewczyna zachłysnęła się kanapką. Z trudem powstrzymała się przed wypluciem jej fragmentów na blat.
— To. Będziemy tam we czwórkę. Chciałbym ci kogoś przedstawić.
— Masz kogoś — stwierdziła Elisabeth. — Poważnie?
— Przekonasz się — odparł Aaron.
Westchnęła.
Tak naprawdę było jej wszystko jedno, z kim spotyka się jej ojciec. Nie liczyła na to, że nowa macocha będzie próbowała zastąpić jej matkę. Większość kobiet, z którymi dotychczas spotykał się jej ojciec, interesowały tylko jego pieniądze, dlatego Elisabeth nie liczyła, że tym razem będzie inaczej.
* * *
Brązowowłosa dziewczyna siedziała przy stoliku umieszczonym na zewnątrz kawiarni i popijała mrożoną kawę z kubka, która pozwalała przynajmniej choć trochę ochłodzić się w ten upalny dzień. Dziś w drodze wyjątku nie ubrała się na czarno, gdyż wysokie temperatury powietrza na to nie pozwalały. O, zgrozo miała na sobie ciemne dżinsy i białą koszulkę  z logiem The Rolling Stones. Nie czułaby się ani trochę sobą, gdyby nie ciemny makijaż, które dodawały jej nieco pewności siebie. Przyglądała się mijanym ludziom, a jej głowę zaprzątały myśli, którym pozwalała swobodnie płynąć w swobodnych kierunkach. Spojrzała na stojącego i uwiązanego na smyczy pieska rasy chihuahua. Kobieta go trzymająca nie wydawała się być zbytnio zainteresowana losem zwierzęcia, który głośno sapał, wyraźnie domagając się napojenia. Bardziej interesowała ją rozmowa z koleżanką. Elisabeth rozejrzała się. Tuż obok siebie dostrzegła kobietę w średnim wieku z kilkorgiem niesfornych dzieci. Uśmiechnęła się.
— Przepraszam — zagadnęła. — Ma pani może butelkę wody? — spytała.
— Dziecko, oczywiście, że mam. Z tymi dzieciakami trzeba być gotowym na wszystko. — Wyciągnęła z torby pożądany przez dziewczynę przedmiot. — Proszę.
— Dziękuję.
Szatynka otworzyła swój kubek z kawą i odwróciła płaskie wieczko do góry dnem, po czym postawiła je na ziemi i nalała do niego nieco wody.
— Chodź. — Pomachała dłonią na pieska, po czym zaczęła cmokać wymownie, chcąc go przywołać. Zwierzę zawahało się, po czym powoli podeszło do dziewczyny, naciągając przy tym mocno swoją smycz. — Masz, pij. — Elisabeth pogłaskała  chihuahuę, aż wtem podniósł głowę i stanął na dwóch łapach, opierając się przy tym o jej nogę. Piesek szczeknął radośnie, a wtedy na nieszczęście jego właścicielka odwróciła się, z oburzeniem zwracając się do dziewczyny:
— Co pani robi?
— To, co pani powinna.
Elisabeth podniosła się i wyprostowała.
— Naucz się może, dziecko, nie wtryniać nosa w nie swoje sprawy — powiedziała kobieta cierpko.
— To może niech pani nauczy się, że nie powinna pani zapominać o wodzie dla psa, skoro sama zapewne pija pani w najdroższych kawiarniach. Miłego dnia.
Szatynka chwyciła butelkę wody, po czym oddała ją kobiecie z dziećmi.
— Dobrze jej przygadałaś — usłyszała. — Ugh, jak mnie irytują takie paniusie.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
— Dziękuję.
Odeszła wyprostowana i pewnym krokiem. Nagle tę chwilę triumfu przerwał jej telefon od ojca.
Przepraszam za spóźnienie, skleroza nie boli.
Bardzo bardzo bardzo potrzebuję waszych opinii, więc zostawcie pod tym postem parę słów od siebie, proszę. Nie chodzi mi, broń Boże, o ilość, tylko żeby te komentarze były szczere, bo prawdę mówiąc, nie wiem, co będzie z tym ff. Mogę na was liczyć? ♥
Następny rozdział 19 XII (tym razem obiecuję dopilnować terminu). xx

wtorek, 1 grudnia 2015

Chapter 3.

Nerwowe bębnienie końcówki długopisu roznosiło się po całym pokoju Elisabeth. Był piątkowy wieczór, a ona już od godziny usiłowała uczyć się biologii, lecz w tamtym momencie nawet końcówki jej krótko przyciętych paznokci wydawały się dla niej ciekawsze niż podział tkanek roślinnych. Założyła włosy za ucho, po czym wzięła kolejny wdech. Podskoczyła prawie na własnym krześle, gdy nagle jej telefon zawibrował na biurku, co pośród ciszy panującej w pomieszczeniu przypominało niemalże wiercenie młota pneumatycznego. Spojrzała na wyświetlacz, a, zobaczywszy, że to Alec – jej kolega od imprez, wpadła w stan totalnej dezorientacji. Czego on mógł chcieć w piątek wieczorem? Hmmm… Na pewno nie pouczyć się z nią na biologię.
Dotknęła zielonej słuchawki.
„Cameron zabronił. Cameron zabronił”.
„Niech się chrzani”.
Przesunęła palcem po ekranie, akceptując połączenie.
— Czeeść… — zaczęła niepewnie.
— Cześć — odparł chłopak wesoło. — Wychodzimy gdzieś, piękna?
— Um… — zająknęła się. — Właściwie, to…
— Właściwie, to co? — spytał chłopak z udawanym westchnieniem.
— W poniedziałek mam poprawkę z biologii… — odpowiedziała Elisabeth, przygryzając wargę.
— Dopiero w poniedziałek, masz jeszcze cały weekend. Wychodzimy i to bez dyskusji. Jestem u ciebie za pół godziny.
Rozłączył się, nie dając dziewczynie szans na zaprzeczenie.
„Ma rację”, pomyślała. „Jeszcze cały weekend został”, usprawiedliwiała samą siebie, choć w głębi duszy wiedziała, że z tego wypadu nie ma prawa wyniknąć nic dobrego.
* * *
Duszący dym papierosowy połączony z zapachem alkoholu i potu to pierwsze, co poczuli Elisabeth i Alec, kiedy weszli do klubu. Chłopak, przeciskając się pomiędzy tańczącymi ludźmi, ciągnął szatynkę w stronę odpowiedniego boksu, gdzie przywitali się z kilkoma znajomymi. Zabawa się rozpoczęła. Ktoś przyniósł kilka paczuszek „rozweselaczy”, po których wszyscy się rozluźnili. Elisabeth upiła łyk piwa, czując, jak robi się coraz lżejsza.
— Idziemy? — zapytał Jason – brunet siedzący tuż obok niej, pokazując podbródkiem stronę parkietu.
— Pewnie — odparła dziewczyna, po czym dała mu się prowadzić.
Z każdą chwilą ich ruchy były coraz odważniejsze, ciała ocierały się o siebie. Elisabeth była zbyt otumaniona przez narkotyki, żeby zaprotestować, gdy chłopak przekraczał pewną granicę. W końcu usiedli. Dziewczyna nie miała pojęcia, jakim cudem znalazła się na kolanach chłopaka. Kręciło jej się w głowie i robiła się coraz bardziej senna.
— Usiądź na mnie — wycharczał jej brunet do ucha.
— Siedzę — zachichotała podpita.
— Nie tak — odparł.
Usiadła na nim okrakiem, nie zastanawiając się nawet nad tym, co robi. Jason zacisnął dłonie na jej pośladkach i przycisnął jej krocze do swojego wybrzuszenia w spodniach. Następnie wpił się odważnie w jej szyję, lecz dziewczyna go odepchnęła resztkami sił.
— Przestań, nie chcę… — jęknęła odurzona. — Nie rób! Zostaw! — protestowała, gdy nagle usłyszała znajomy krzyk:
— Elisabeth!
Odepchnęła Jasona z całej siły, po czym zeszła z jego kolan i chwiejnym krokiem podeszła do Camerona. Nie utrzymała równowagi i wpadła w jego ramiona.
— Książę przyszedł na ratunek — zachichotała.
Chłopak uniósł kciukiem najpierw jej lewą, potem prawą powiekę.
— Jesteś naćpana — stwierdził. — Ellie, znowu? — jęknął z żalem.
— Mam na imię Elisabeth — odparła dziewczyna buntowniczo.
— Chodź. — Chwycił ją na ręce, po czym, ochraniając ją cały czas własnym ciałem, przecisnął się przez tłum spoconych ludzi i zabrał do samochodu.
Reszty Elisabeth nie pamiętała, bo zwyczajnie usnęła.
* * *
Obudziła się około 9:30. Rozejrzała się dookoła. Nie znajdowała się u siebie, lecz u Camerona w sypialni. Chłopaka nie było w pokoju. Czuła nieznośny ból głowy, suchość w ustach i skołowanie. Niepewnie zwlokła się z wygodnego łóżka, po czym wcisnęła na nogi swoje conversy, które stały obok łóżka. Czuła mdłości, wszystko wokół wirowało, jej wnętrzności tańczyły kankana. Zeszła na dół, po czym, kierując się odgłosami telewizji, udała się do salonu, gdzie Cameron oglądał w telewizji mecz piłki nożnej. Przełknęła mdłości.
— Cześć — przywitała się, siadając obok, niepewna reakcji chłopaka.
— Cześć — odparł, po czym wyłączył odbiornik pilotem. — Chyba powinniśmy pogadać.
— Chyba tak. — Dziewczyna spuściła głowę.
— Dlaczego to zrobiłaś? — zapytał. — Elisabeth, myślałem, że już jest dobrze, a ty znowu to zrobiłaś, oszukałaś mnie. Powiedziałaś, że będziesz się uczyć. Znowu imprezowałaś, znowu piłaś, ćpałaś i Bóg jeden wie, co jeszcze!
— Ja się naprawdę uczyłam. Alec tylko zadzwonił…
— Mogłaś odmówić, nie odebrać, cokolwiek!
— Skąd wiedziałeś, że tam jestem? — spytała cicho, niemalże szeptem.
— Twój ojciec do mnie dzwonił, że cię w domu nie ma. — Źrenice dziewczyny poszerzyły się. — Spokojnie, powiedziałem, że jesteś u mnie.
— Dzięki.
— To już nie ma sensu, wiesz? Staram się jak cholera, ale ty tego nie widzisz, nie doceniasz. Nie zależy ci już na mnie — stwierdził chłopak żałośnie. — Dlaczego ja wcześniej tego nie zauważyłem? Elisabeth, ja się w tym momencie poddaję. Przepraszam. Próbowałem to poskładać, ale nie ma sensu, bo ty mnie już nie chcesz. Naprawdę cię kochałem i kocham, ale prawda jest taka, że nie potrafię już dłużej o to walczyć.
Dziewczyna poczuła gulę w gardle, zobaczywszy, jak chłopak chowa twarz w dłoniach.
— Przepraszam — szepnęła tylko, po czym wstała i wyszła.
„Cameron miał rację. Miał cholerną rację”, przemknęło jej przez głowę. „Już dawno się poddałam, więc dlaczego niby on miałby walczyć sam?”.

Przepraszam za tę dłuższą niż zapowiadałam przerwę. Za dużo się dzieje naraz, ale postaram się, żeby się nie powtórzyła. Dziękuję za wszystko. ♥
Następny post w weekend w ramach rekompensaty. ;)
PS. Przepraszam, bo niesprawdzone. xx

niedziela, 8 listopada 2015

Chapter 2.

Cameron: Będę po Ciebie około 19:00. Miło by było, gdybyś ubrała jakąś sukienkę czy coś. Swoją drogą dawno Cię w żadnej nie widziałem, lol.
Elisabeth: I nie zobaczysz.
Cameron: Łamiesz mi serce, wiesz?
Elisabeth: Już Ci mówiłam, że Lucy z chęcią wystąpi przed Tobą bez żadnej sukienki.
Cameron: Jesteś zazdrosna. To takie urocze, aww. ♥
Elisabeth: Wyjdź.

Dziewczyna zaczerwieniła się pod wpływem ostatniej wiadomości chłopaka i nawet sama nie wiedziała dlaczego. Odrzuciła na bok wszystkie drażniące ją myśli o Cameronie, po czym podeszła do szafy i wybrała: czarną marynarkę, tego samego koloru rurki i (o, dziwo) białą, dopasowaną bluzkę. Następnie udała się do łazienki, gdzie wzięła prysznic, przebrała się wysuszyła włosy, spięła grzywkę na czubku głowy, a na koniec wykonała makijaż. Wyszła z pokoju i prawie wpadła na Swietłanę.
— Dzień dobry — przywitała się kobieta nieco przestraszona. — Gdzieś się panienka wybiera? — spytała z grzeczności.
— Z Cameronem wychodzę.
— Pan Aaron wie?
— Zaraz mu wyślę esemesa — odpowiedziała dziewczyna, krzywiąc się, po czym w myślach dodała: „chociaż zapewne i tak nic go to nie obchodzi”. Tak naprawdę wcześniej nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby w jakiś sposób poinformować ojca o tym, że wychodzi. Może dlatego, że zawsze wykazywał swoją dezaprobatę, co do jej wyjść z przyjaciółmi, których nie znał, a z którymi Elisabeth wychodziła na różnego rodzaju imprezy.

Elisabeth: Wychodzę z Cameronem.

Tym bardziej się zdziwiła, otrzymując odpowiedź i to jeszcze w bardzo krótkim czasie:

Aaron: Okay, baw się dobrze i nie wróć za późno. x

Wsunęła na stopy czarne baleriny i założyła na ramię torebkę, gdy nagle rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi. Otworzywszy je, krótkim całusem w policzek przywitała się z Cameronem.
— Tyle czułości jednego dnia. Uszczypnij mnie ktoś, bo nie uwierzę — zaśmiał się chłopak, chwytając dłoń szatynki, która pokiwała jedynie głową z dezaprobatą.
— Swoją drogą ładnie wyglądasz — powiedział, na co Elisabeth uśmiechnęła się nieznacznie.
— Dzięki. Idziemy pieszo? — zagaiła nagle.
— Tak, to niedaleko — wyjaśnił pospiesznie Cameron.
Szli w przyjemnej ciszy. Nie czuli potrzeby rozmowy, po prostu cieszyli się czasem spędzonym ze sobą nawzajem. Po dziesięciu minutach spaceru dotarli na miejsce. Dziewczynie powietrze uwięzło w gardle. Poczuła nieprzyjemny ścisk oraz pieczenie oczu. Znaleźli się nad Tamizą w dość znanej restauracji na świeżym powietrzu. To tam pan Aaron Turner zabierał żonę na randki, tam jej się oświadczył paręnaście lat wcześniej, tam czasem zabierał małą córeczkę z żoną na obiady.
— Wszystko okay? — spytał Cameron.
— Jasne, pewnie — odparła dziewczyna z niemrawym uśmiechem, odpędzając od siebie wspomnienia. Zajęli miejsca, a po chwili podeszła do nich kelnerka i złożyli zamówienia. Elisabeth z ciekawością rozglądała się po znajomym miejscu, drewnianej podłodze, starannie poukładanych krzesłach, żółtawych lampkach rozwieszonych na drzewach i krzewach nieopodal, które dodawały przyjaznego klimatu.
— Naprawdę wszystko w porządku? Możemy pójść gdzie indziej — powiedział Cameron z zatroskaną miną.
— Tak, tak, po prostu byłam tu… jako mała dziewczynka, stare dzieje.
— Opowiedz mi. Proszę — poprosił chłopak nieśmiało.
— To nic ciekawego… — Wzrok Elisabeth ponownie rozbiegł się. — Tata mnie tutaj zabierał z mamą… gdy byłam mała... te uśmiechnięte twarze… nawet kelnerka ta sama.
Brunet niepewnie położył swoją dłoń na skórze dziewczyny. Cieszył się, że choć trochę się przed nim otworzyła.
— Próbujesz być inna niż naprawdę jesteś — stwierdził. — Nie rób tego.
Szatynka cofnęła rękę. Czy tego chciała? Sama nie mogła być pewna. Już dawno zagubiła się w swoich uczuciach, nie mówiąc już o tym, że wciąż nie wiedziała, kim jest i kim chce być.
— Muszę do toalety — wymamrotała, po czym gwałtownie podniosła się z krzesła i, nie czekając na odpowiedź, ruszyła w stronę łazienek. Jej ruchy były szybkie i zamaszyste. Skręciła w prawo, gdy nagle uderzyła boleśnie biodrem o oparcie czyjegoś krzesła.
— Ała! — syknęła z bólu. — Przepraszam — wymamrotała w stronę mężczyzny siedzącego na nim. Miał przyjemnie ciepłe spojrzenie piwnych oczu i jasnobrązowe, proste lekko uniesione pod górę włosy. Jego policzki pokrywała cienka warstwa delikatnego zarostu dodającego mu powagi. Wyglądał na około trzydzieści lat, lecz Elisabeth nawet przez myśl nie przeszło, żeby zastanawiać się nad jego wiekiem.
— Nie ma sprawy. — Uśmiechnął się przyjaźnie. — Wszystko w porządku? — Spojrzał zatroskany na dziewczynę.
— Tak, oczywiście — odparła — dziękuję.
Oddaliła się w stronę toalet, gdzie obmyła nieco twarz wodą i przeczesała włosy. Spojrzała w lustro, czując, jak wyparowują z niej emocje. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, jednak postanowiła nie robić przykrości Cameronowi, dlatego wróciła do niego i zajęła niepewnie swoje miejsce. Ukradkiem zerknęła w stronę szatyna, którego krzesło potrąciła. Siedział z długowłosą blondynką. Oboje byli ubrani dość formalnie, co pozwoliło dziewczynie przypuszczać, że znajdują się na kolacji biznesowej. Mężczyzna miał na sobie białą koszulę, krawat i wręcz idealnie dopasowany garnitur, który zapewne został uszyty na miarę. Uwydatniał jego szerokie ramiona i dobrze zbudowaną sylwetkę. Nagle poczuła, jak wzrok jej i mężczyzny się krzyżują, dlatego pospiesznie odwróciła go w stronę Camerona, tak by szatyn nie uchwycił jej spojrzenia.
— Naprawdę wszystko okay? — spytał Cameron. — Elisabeth, jeśli nie chcesz tu być, możemy wyjść.
— Po prostu nie jestem głodna. — Odsunęła od siebie talerz. — I mam ochotę na kawę mrożoną. Pójdźmy gdzieś indziej, proszę.
Dzisiaj na krótko, bo nie mam zbytnio czasu. Dziękuję za wszystkie wyświetlenia i komentarze. Rozdziały póki co będą się pojawiały w takim tempie (co 2 tygodnie). xxx

niedziela, 25 października 2015

Chapter 1.

Ze snu wyrwało ją upierdliwe pukanie do drzwi i nawoływanie ojca:
— Elisabeth! Elisabeth! Spóźnisz się do szkoły!
Nakryła uszy poduszką, lecz hałas nie ustawał.
— Zaraz! — odkrzyknęła, po omacku szukając na szafce nocnej telefonu. Chwyciła urządzenie i odblokowała ekran, mrużąc oczy. Esemes od Camerona:

Cameron: Księżniczka wstała? x
Elisabeth: Prosiłam, żebyś tak do mnie nie mówił, ugh.
Cameron: W takim razie jak mam mówić?
Elisabeth: Elisabeth, po prostu. To takie trudne?
Cameron: Trudno jest Ci okazać mi trochę uczucia.
Elisabeth: ♥.
Cameron: Ta kropka to tak specjalnie?
Elisabeth: ♥♥♥
Elisabeth: Lepiej?

Na ostatnią wiadomość chłopak jej nie odpisał, lecz się tym nie przejęła. Tego typu sprzeczki były u nich na porządku dziennym. W czasie ich rozmowy Elisabeth zdążyła wybrać rzeczy do ubrania (a mianowicie czarną koszulkę z logiem Nirvany, do tego rurki tego samego koloru i bieliznę), wziąć prysznic i umyć zęby. Następnie uczesała włosy w koński ogon i wykonała codzienny makijaż składający się z podkładu tuszu do rzęs i ciemnych cieni do powiek. Wszyscy jej powtarzali, że nie powinna się tak mocno malować ze względu na swoją delikatną cerę, ale, prawdę powiedziawszy, niewiele interesowała ją opinia innych. Nie mówiąc już o tym, że mało rzeczy na tym świecie ją interesowało i sama nie wiedziała, czy jej własny chłopak do nich należy. Spakowała się do szkoły, a następnie przewiesiła sobie torbę przez ramię i zbiegła na dół do kuchni. Rzuciła torbę na podłogę, po czym podeszła do odpowiedniej szafki i wyjęła z niej miskę, do której nasypała płatki, a następnie zalała je mlekiem. Usiadła przy kuchennej wyspie, konsumując swoje śniadanie, gdy nagle do kuchni wszedł Aaron Turner – jej ojciec.
— Dzień dobry, Elisabeth.
Zdziwiła się, ponieważ nigdy o tej porze nie widywała go w domu. Zazwyczaj tylko ją budził, a następnie od razu wyjeżdżał do pracy.
— Cześć — mruknęła, nie przerywając jedzenia. Nie lubiła rozmów z ojcem, nie lubiła przebywać z nim w jednym domu, dlatego cieszyła się, kiedy miał nawał pracy, co zdarzało się niemal codziennie. Był jednym z bardziej wpływowych ludzi w Londynie, miał własną firmę produkującą obuwie sportowe na szeroką skalę i z tego powodu we własnym domu był jedynie gościem. W oczach Elisabeth uchodził za człowieka potrafiącego jedynie wymagać i karać, jeśli jego wymagania nie zostały spełnione. Tymczasem pan Turner zwyczajnie martwił się o swoją jedyną córkę, która po śmierci matki wyraźnie się zmieniła: zaczęła korzystać używek, spotykała się z innymi ludźmi, ze wzorowej uczennicy stała się siedemnastoletnią buntowniczką.
— Poprawiłaś biologię? — zapytał.
Dziewczyna prychnęła.
— Nie: „Jak minął ci dzień?”. „Poprawiłaś biologię?” — sarknęła.
Mężczyzna westchnął, przejeżdżając dłonią po włosach, po czym podszedł do dzbanka z kawą, wyciągnął z szafki biały kubek, a następnie napełnił go gorącą cieczą. Przyzwyczaił się już, że Elisabeth reagowała agresją na jakiekolwiek próby pytania o oceny, więc takie zachowanie córki go nie zdziwiło.
— Elisabeth, proszę cię. Chcesz zawalić cały rok?…
— Chemię i fizykę poprawiłam — mruknęła dziewczyna, na co pan Turner uśmiechnął się.
— To dobrze. Podwieźć cię do szkoły? — zapytał.
— Przejdę się — odparła Elisabeth, chwytając torbę i kierując się w stronę wyjścia.
— Może byś po sobie posprzątała? — usłyszała za plecami.
— Myślałam, że od tego mamy Swietłanę — stwierdziła. Miała na myśli Ukrainkę, która już od sześciu lat zajmowała się domem Turnerów.
— Nie zachowuj się jak snobka — zganił ją ojciec. — To naprawdę taki problem schować miskę do zmywarki? Swietłana dzisiaj przyjdzie później.
Dziewczyna westchnęła, po czym wykonała polecenie, a następnie wyszła z domu, nie pożegnawszy się nawet.
Dojście do szkoły zajęło jej jakieś 20 minut, lecz, mimo nieprzyjemnie smagającej ją po policzkach mżawki, ani przez chwilę nie żałowała,że nie przyjęła propozycji ojca. Pchnęła oszklone drzwi, wchodząc do znienawidzonego budynku. Od wejścia powitał ją gwar.
„Ja jestem snobem? Widziałbyś tych ludzi, zmieniłbyś zdanie, tatusiu”, pomyślała ironicznie, mijając tłumy uczniów. Z całego serca nie cierpiała wszystkiego w szkole, za którą jej ojciec płacił „ciężkie pieniądze”, i cieszyła się, że już za miesiąc miał nastąpić koniec jej katorgi.
Otworzyła swoją szafkę, po czym wyjęła z niej podręcznik od historii – jednego z niewielu przedmiotów, z których nie była zagrożona. Kiedyś ją naprawdę uwielbiała, ale teraz... no cóż. Sprawy się pozmieniały.
— Jesteś zła? — usłyszała nagle tuż koło ucha. Rozpoznała głos swojego chłopaka – Camerona.
— Niby o co? — spytała, po czym, zamknąwszy szafkę, odwróciła się twarzą do chłopaka, przewracając oczami.
— Tak pytam, bo ostatnio trudno cię rozgryźć. W ogóle trudno cię rozgryźć. Niby jesteśmy razem, ale w ogóle tego nie czuję. Nie okazujesz mi w żaden sposób, że ci na mnie zależy — stwierdził chłopak z pretensjami.
— Wiesz co? Jeżeli szukasz dziewczyny, która będzie się do ciebie kleić, leć do Lucy. Z chęcią zaspokoi wszystkie twoje potrzeby — odparła dziewczyna z wyraźną agresją.
Chłopak znał Elisabeth na tyle dobrze, że wiedział, iż jeżeli powie jeszcze jedno słowo, dziewczyna albo uderzy go w twarz, albo odejdzie i z nim zerwie, dlatego przyparł ją ostrożnie do szafek.
— Przestań — szepnął. — Chcę tylko, żebyś od czasu do czasu okazała mi trochę uczucia. To tak dużo?
— Chcesz się popisywać jak pierwszoklasiści? Obmacywać na każdej przerwie? Gratuluję dojrzałości.
Chłopak przygryzł policzek, żeby zahamować wzbierające emocje.
— Jest piątek, wyjdziemy gdzieś dzisiaj? — spytał.
W głowie Elisabeth lawirowały wspomnienia. Wspomnienie tego, kiedy była „normalna”, kiedy po prostu potrafiła powiedzieć swojemu chłopakowi, że go kocha, kiedy potrafiła przywitać się z ojcem całusem w policzek. Poczuła się słaba, nie chciała do tego wracać.
— Gdzie?
— Niespodzianka.
Szablon w wersji mobilnej będzie teraz biało-szaro-niebieski, więc myślę, że nie będziecie mieli problemów z czytaniem. Generalnie jeszcze trochę popracuję nad tym blogiem, żeby był bardziej przyjazny dla tej wersji.
Akcja rozwija się dość powoli, ale taki jest miałam zamysł od początku.
Będziecie musieli trochę poczekać na Liama. Albo i nie. c;
Dziękuję za tak dużą wyświetleń, bo naprawdę wbiła mnie w ziemię. 400 wyświetleń w ciągu tygodnia na żadnym moim blogu z ff chyba jeszcze nie było. ;)
No i komentujcie, jeśli chcecie się czymś podzielić lub macie jakieś pytania. Na wszystko odpowiem. ♥