Tamtego dnia nikogo nie było w domu, choć Elisabeth o tym nie wiedziała i gdy usłyszała dzwonek do drzwi, niespecjalnie się nim przejęła, wciąż leżąc na brzuchu i bawiąc się brzegiem poduszki. Zorientowawszy się, że nikt nie zamierza otworzyć, a osoba za drzwiami nie zamierza odpuścić, niechętnie zwlokła się z łóżka, po czym niespiesznie zeszła na dół i otworzyła. Głos jej uwiązł na moment w gardle, gdy w człowieku stojącym przed drzwiami rozpoznała szatyna z restauracji.
— Dzień dobry... — przywitał się nieco zakłopotany. — Czy znajdę tutaj Aarona Turnera?
— Aktualnie nie — odparła dziewczyna. — Gdzieś wyjechał. Jestem jego córką, coś przekazać?
— Nazywam się Liam Payne. — Podał jej rękę. Uścisnęła ją.
— Elisabeth Turner.
— Dlaczego mam wrażenie, że gdzieś już to słyszałem? — Zmrużył oczy w zamyśleniu.
— Jesteś fanem Disneya zapewne — odparła dziewczyna, jakby najnaturalniejszą rzeczą na świecie było, że około trzydziestoletni facet uwielbia jakieś magiczne opowiastki nie z tego świata w wersji filmowej.
— Zgadłaś, ale skąd to wiesz? — zdziwił się.
Dziewczyna westchnęła rozbawiona.
— „Piratów z Karaibów” znasz? Stąd zapewne z nasz Elizabeth Turner. Z tą różnicą, że moje imię pisze się „s”.
Mężczyzna zaśmiał się.
— Faktycznie. Racja.
— Mam coś przekazać ojcu? — zapytała dziewczyna.
— No tak. Przekazałabyś tylko swojemu ojcu moją wizytówkę i powiedziała, że byłem? Od dwóch dni próbuję się z nim skontaktować, ale w biurze go nigdy nie ma, a do jego sekretarki nie mam zaufania. — Liam wyciągnął z kieszeni czysto zadrukowany kawałek papieru i podał go dziewczynie, która go obejrzała. Przedstawiał kilka numerów telefonów, nazwisko mężczyzny, adres i logo firmy produkującej napoje izotoniczne. Elisabeth niewiele wiedziała o pracy swojego ojca; właściwie tylko tyle, że jego firma zajmuje się produkcją na szeroką skalę obuwia i odzieży sportowej. Ale współpraca z korporacją produkującą napoje izotoniczne wydała jej się nawet logiczna, a Liam Payne bardzo miły, więc nie wzbudziło to w niej żadnych podejrzeń. Może poza faktem, że sam szef owej firmy pofatygował się do prywatnego domu Aarona Turnera tylko po to, by się z nim skontaktować. — A tak w ogóle... — zaczął nagle, mrużąc lekko oczy z zamyślonym wyrazem twarzy — nie widzieliśmy się już wcześniej przypadkiem? — spytał. — Nie mam pamięci do twarzy, ale tak jakoś...
— Nie wiem — zaśmiała się nerwowo. W przeciwieństwie do szatyna bardzo wyraźnie pamiętała ich pierwsze spotkanie.
— No nic, nieważne.
Mężczyzna pożegnał się krótko, po czym odjechał swoim czarnym samochodem. Elisabeth przez chwilę przyglądała się wizytówce, po czym wyjęła telefon z kieszeni i wysłała ojcu esemesem nazwisko i numer Liama. Nie odpisał. Coś dziewczynę podkusiło. Zapisała ten numer. Następnie udała się do sypialni, włożyła słuchawki do uszu i przymknęła oczy, wsłuchując się w kojący głos Kurta Cobaina.
* * *
— Zadzwoniłeś do tego pana Payne'a? — spytała. „Liama”, przemknęło jej przez głowę. Usiadłszy przy kuchennej wyspie, chwyciła z talerza kanapkę i zaczęła ją jeść. Była sobota, godzina 9:00 rano. Nie miała żadnych planów, oprócz zwyczajnego lenienia się, byle tylko wymigać się od spotkania ze znajomymi. Ewentualnie wyjdzie gdzieś sama, jeśli upały w domu okażą się nie do zniesienia.— Zadzwoniłem — odparł pan Turner. — Jestem trochę zdziwiony, że aż tak bardzo mu zależało, że przyjechał tutaj. W zasadzie zostały nam ostatnie szczegóły kontraktu do omówienia. Pewnie nie mógł się dodzwonić do Kathryn. Umówiliśmy się na dzisiaj wieczór. Pójdziesz ze mną.
— Przepraszam, co? — Dziewczyna zachłysnęła się kanapką. Z trudem powstrzymała się przed wypluciem jej fragmentów na blat.
— To. Będziemy tam we czwórkę. Chciałbym ci kogoś przedstawić.
— Masz kogoś — stwierdziła Elisabeth. — Poważnie?
— Przekonasz się — odparł Aaron.
Westchnęła.
Tak naprawdę było jej wszystko jedno, z kim spotyka się jej ojciec. Nie liczyła na to, że nowa macocha będzie próbowała zastąpić jej matkę. Większość kobiet, z którymi dotychczas spotykał się jej ojciec, interesowały tylko jego pieniądze, dlatego Elisabeth nie liczyła, że tym razem będzie inaczej.
* * *
Brązowowłosa dziewczyna siedziała przy stoliku umieszczonym na zewnątrz kawiarni i popijała mrożoną kawę z kubka, która pozwalała przynajmniej choć trochę ochłodzić się w ten upalny dzień. Dziś w drodze wyjątku nie ubrała się na czarno, gdyż wysokie temperatury powietrza na to nie pozwalały. O, zgrozo miała na sobie ciemne dżinsy i białą koszulkę z logiem The Rolling Stones. Nie czułaby się ani trochę sobą, gdyby nie ciemny makijaż, które dodawały jej nieco pewności siebie. Przyglądała się mijanym ludziom, a jej głowę zaprzątały myśli, którym pozwalała swobodnie płynąć w swobodnych kierunkach. Spojrzała na stojącego i uwiązanego na smyczy pieska rasy chihuahua. Kobieta go trzymająca nie wydawała się być zbytnio zainteresowana losem zwierzęcia, który głośno sapał, wyraźnie domagając się napojenia. Bardziej interesowała ją rozmowa z koleżanką. Elisabeth rozejrzała się. Tuż obok siebie dostrzegła kobietę w średnim wieku z kilkorgiem niesfornych dzieci. Uśmiechnęła się.
— Przepraszam — zagadnęła. — Ma pani może butelkę wody? — spytała.
— Dziecko, oczywiście, że mam. Z tymi dzieciakami trzeba być gotowym na wszystko. — Wyciągnęła z torby pożądany przez dziewczynę przedmiot. — Proszę.
— Dziękuję.
Szatynka otworzyła swój kubek z kawą i odwróciła płaskie wieczko do góry dnem, po czym postawiła je na ziemi i nalała do niego nieco wody.
— Chodź. — Pomachała dłonią na pieska, po czym zaczęła cmokać wymownie, chcąc go przywołać. Zwierzę zawahało się, po czym powoli podeszło do dziewczyny, naciągając przy tym mocno swoją smycz. — Masz, pij. — Elisabeth pogłaskała chihuahuę, aż wtem podniósł głowę i stanął na dwóch łapach, opierając się przy tym o jej nogę. Piesek szczeknął radośnie, a wtedy na nieszczęście jego właścicielka odwróciła się, z oburzeniem zwracając się do dziewczyny:
— Co pani robi?
— To, co pani powinna.
Elisabeth podniosła się i wyprostowała.
— Naucz się może, dziecko, nie wtryniać nosa w nie swoje sprawy — powiedziała kobieta cierpko.
— To może niech pani nauczy się, że nie powinna pani zapominać o wodzie dla psa, skoro sama zapewne pija pani w najdroższych kawiarniach. Miłego dnia.
Szatynka chwyciła butelkę wody, po czym oddała ją kobiecie z dziećmi.
— Dobrze jej przygadałaś — usłyszała. — Ugh, jak mnie irytują takie paniusie.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
— Dziękuję.
Odeszła wyprostowana i pewnym krokiem. Nagle tę chwilę triumfu przerwał jej telefon od ojca.
Przepraszam za spóźnienie, skleroza nie boli.Bardzo bardzo bardzo potrzebuję waszych opinii, więc zostawcie pod tym postem parę słów od siebie, proszę. Nie chodzi mi, broń Boże, o ilość, tylko żeby te komentarze były szczere, bo prawdę mówiąc, nie wiem, co będzie z tym ff. Mogę na was liczyć? ♥Następny rozdział 19 XII (tym razem obiecuję dopilnować terminu). xx
Rozdział jak zwykle boski :* ale mogło by się zacząć coś dziać nie że krytykuje czy coś bo każdy twój rozdział to coś wspaniałego ale jakaś akcja by się przydała :) weny życzę i nie poddawaj się bo jesteś najlepsza :**
OdpowiedzUsuńA.
Akcja zacznie się wkrótce, kwestia kilku rozdziałów. (: ♡
UsuńŚwietny rozdział! ;*
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się to ff ^^ kurcze, nie wiem co powinnam napisać xD Elisabeth jest niesamowicie ciekawą osobą, jak na pierwszy rzut oka, a myślę, że w trakcie poznawania jej z biegiem czasu, przekonam się, że nie tylko na pierwszy rzut oka taka jest :D jestem strasznie ciekawa, jaką rolę odegra tutaj Liam :D zaczyna się od przedstawiciela firmy z napojami izotonicznymi, więc na pewno będzie bardzo ciekawie! :D
Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! ;* ♡♡♡
Elisabeth ma w sobie trochę mnie i to było takie: "woah, serio jestem taka?", kiedy zdałam sobie sprawę, że ona się momentami naprawdę dziwnie zachowuje, ahahah. Niby idealistka, a jednak egoistka.
UsuńZresztą nieważne. :'D
Dziękuję za miłe słowa. ♥